Mocny dzień. Najpierw falstart - wyjeżdżam z uprzęży, więc toplanding i poprawki. I sporo szczęścia, że w słabym poranku trafił się kominek pozwalający na wykrętkę w niestabilnej pozycji. Potem robota do wykonania - sporo cierpliwości i nerwów w słabych noszeniach i braku postępowej na żebrach. I kiedy już myślałem żeby dać sobie spokój, spotkałem się z chłopakami którzy dziś zaczęli na lewo więc razem z nimi poleciałem jeszcze raz. I wtedy równikowa terma pokazała co potrafi - krawat który ledwo dał się opanować, noszenia i duszenia po 6 metrów, a nagrodę kawałek luksusowej jazdy w podstawach na 3600m. I dwie zwitki ostrej spirali po klapie na pełnym speedzie (niestety ciągnę go ręcznie więc sterówki sobie dyndają... O dziwo, to sześciogodzinne rodeo nie zmordowało mnie bardzo. A w bonusie dokonałem wyczynu, który kulawym się nie zdarza - kopnąłem się kolanem w czoło (takiego dostałem fronta :)